niedziela, 6 listopada 2011

Jestem chrześcinjanką

jestem katoliczką. Chodzę do kościoła. Ale nie dlatego, ze muszę. Dlatego, że chodzę do takiego kościoła i na taką mszę, na której czuję się dobrze. Na której nikt mnie nie łaja, tylko traktuje mnie jak inteligentnego odbiorcę i lekko kłuje sumienie i inteligencję, zmuszając do własnych przemyśleń. Bywam tam już od kilkunastu lat. Msza odbywa się w bardzo nieatrakcyjnej kościelnie godzinie - 19.30, kiedy można oglądnąć dziennik - czy co tam dają, wyjść ze znajomymi itp. A jednak ludzi jest pełno. Kiedyś chodzili głównie studenci, a zespół składał się z kilku osób - w tym jeden z obecnych doktorów na moim wydziale. Przygaszone światła i dźwięki skrzypiec powodowały, że czułam się jak pierwsi chrześcijanie w katakumbach. Wtedy był jeszcze Ojciec Mirek - człowiek, który na zawsze pozostanie ogromnym przyjacielem mojej rodziny. Potem był Ojciec Damian - młody i energiczny. Mówił wprost i dosadnie. A potem msza zaczęła się zmieniać - zespół się rozrósł, repertuar zmieniła i ludzie się zmienili. Dziś na mszy widać przekrój przez całe społeczeństwo. Widać, że aby być katolikiem nie trzeba mieć mundurka, beretu czy spódnicy za kolana. Chodzą punki, babcie, dziewczyna z zielonymi włosami i rodziny z dzieciakami. Chodzą gimnazjaliści i studenci. Zespół ma klawisze, gitarę zwykłą, elektryczną, basową, bębny itd... no i fantastycznie śpiewających młodych ludzi. Teraz idą już prawie w kierunku gospel. Próbują, nie boją się eksperymentować. Księża żartują. Wychodzą do ludzi. I to się dzieje w Polsce? Polsce Radia Maryja, skrajnej prawicy i nienawidzących katolików? Dzięki Ci Panie, za takie oznaki Twojej miłości na tej ziemi....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz